SZÓSTY ETAP II część (A)

SUDAN (30), (164)

Był piątek, leniwy dzień muzułmanów. Postanowiłem czekać do oporu na granicy sudańskiej. Po kilku godzinach wbito pieczątkę do „Carnetu de Passages”. Do paszportu wbito pieczątkę z uwagami wstawienia się w Khartoum do Biura Imigracyjnego w celu zarejestrowania się w ciągu trzech dni i zabronionionego podejmowania pracy zarobkowej. …Tego dnia byłem ostatnim interesantem, który opuścił granicę.
…Wyjechałem na sudańską drogę z ulgą. Znalazłem się w pustynnym kraju gdzie dwa Nile (Biały i Niebieski) łączą się w jedną rzekę Nil. Do 2011 roku Sudan był największym krajem afrykańskim. Obecnie istnieje bez Południowego Sudanu, który stworzył swoją antonomię kulturalno-polityczno-gospodarczą z państwowym godłem i granicą nową geograficznie. Trudno też do niego dostać wizę.

Zbliżał się wieczór i nie byłem pewien czy dobiję do jakiegoś postoju tego dnia. Mapa wskazywała drogę bez wiosek. Jechało się jak w Arizonie – szosa i po obu stronach piasek bez granic. Nie chciałem nocować w polu, w nieznanym afrykańskim kraju, gdzie prawo jest niesprawiedliwe. Postanowiłem pojechać nieco szybciej do bezpiecznego miejsca.
Jeszcze przed schowaniem się słońca za horyzont minąłem olbrzymi plac gdzie stało kilkadziesiąt tirów. …Okazało się, że dobiłem do miasta Gedaref zaplanowanego na ten dzień. Miasto słynące z wielkiego bazaru i tanich hoteli z których korzystają turyści jadący z Etiopii. Poza zmęczeniem jedynym pocieszeniem to była temperatura około 30 stopni C. o 17:30, sucho i nie bzykały komary w pokoju.

…Do sześcio-milionowego Khartoum leżącego w rozwidleniu Nilu gdzie dwie rzeki spotkały się razem wjechałem rankiem by pozałatwiać sprawy. Dużo czasu straciłem na szukaniu potrzebnych adresów po długich ulicach i słabo oznakowanych. Okazało się, że zarejestrowanie się kosztuje 70 dolarów. Nie mogłem pobrać pieniędzy z Visy bo w całym Sudanie bankomaty nie wypłacają z obcych kart. Musiałem wymienić 200 euro by jako tako utrzymać się po drodze. Mankamentem było brak napisów orientacyjnych w języku angielskim. Wszystkie znaki po arabsku. …Jechałem na wyczucie.
…Wyjechałem ze stolicy i stanąłem na moście Schnaba by podziwiać miejsce zejścia się dwóch Nilów – Białego i Niebieskiego, które jako Nil płynęły razem dalej przez Egipt do Morza Śródziemnego.
W suchocie pokonywałem kilometry przez Bayudzką Pustynię do Dangola, miasta powiatowego ze starymi ruinami ciągnącymi się prawie do północnej granicy.

…Podczas jednego z postojów w przydrożnej restauracji poznałem muzułmana, który zaprosił mnie w gościnę mieszkając w przygranicznym mieście – Vadi Halfa. …Okazało się, że Osama był wyższej rangi oficerem wojskowym i pomógł mi póżniej w zorientowaniu się co do warunków przekroczenia granicy z Egiptem. …Każdego wieczoru byliśmy w innym miejscu na kolacji i dodatkowo wstępowaliśmy do największej palarni i kawiarni, gdzie palono wodnymi fajkami i pito różne niealkoholowe trunki. …Mi smakowo odpowiadała aromatyzowana kawa z kozim mlekiem.
Ten dłuższy odpoczynek zregenerował mi siły do dalszej jazdy. W tym czasie przypadły święta Bożego Narodzenia, które wśród muzułmanów są pomijane. Odczuwalne były tylko w branży handlowej z dekoracjami świątecznym w sklepach i restauracjach. Dzięki Osamowi odwiedziłem małą kolonię chrześcijańską mieszkającą na krańcu miasta. Bardzo miła grupka licząca okolo 150 osób spotyka się w kościółku raz w tygodniu na wspólnej modlitwie. Utrzymują się przeważnie z pracy związanej z rzeką. Po części są wymieszani z mieszkającymi tam muzułmanami. Dzieci uczą się razem w muzułmańskich szkołach. Nikomu to nie przeszkadza w poszanowaniu jednej religii przez drugą.

Po świętach Osama zorganizował kolację zapraszając kolegów mówiących po angielsku gdyż sam nie zawsze mógł się rozmówić. Wszyscy oficerowie wojskowi, pracowali na granicy.
Okazłao się, że byli przydatni później w załatwianiu opuszczania kraju. …Wzięli paszport w swoje ręce i wskazali mi tylko restaurację żebym poczekał. Osama wyłożył pieniądze, że głowa mnie nie bolała co do ekonomicznej sprawy. Dostałem kontakt do jego kolegów pracujących w Egipcie bym uregulował płatności. Odpowiadała mi bardzo taka forma pomocy.
…Załatwiona była odprawa graniczna obu krajów dosyć szybko z wykupieniem biletu na prom Nilem do miasta Abu Simbel po stronie egipskiej. …Wielka ulga kiedy samemu się wszystkiego nie załatwia.
…Kilka dni w Sudanie zleciało szybko i beztrosko dzięki nowej znajomości. Nie przeszkadzała nam odmienna religia, poglądy na wiele spraw mieliśmy wspólne. Różnica była wtedy gdy rozmawialiśmy o innych krajach. Osama nie miał porównania gdyż poza jedyną wycieczką do miasta granicznego w Egipcie nie miał pojęcia jak świat wygląda.

…Łzy kręciły mu się w oczach przy pożegnaniu. Zawiązała się spontaniczna przyjaźń. Być może spotkamy się jeszcze raz w przyszłości, gdyż Afryka leży mi na sercu.

Z pierwszego kraju Afryki Północnej zasyłam Pozdrowionka.
– Jędrek

This entry was posted in Afryka 2016. Bookmark the permalink.