Wieści z trasy

CHILE

Do Santiago
Kilka godzin jazdy z Arequipy na południe kontynentu i …następny kraj w podróży.

Ledwo co przekroczyłem peruwiańską granicę, …niespodziewana rewizja bagażu w Chile; … pierwsza taka w drodze. Młody celnik przyczepił się do przetworów „suchych śliwek” bez pestek. …Dopiero interwencja u jego szefa spowodowała zwrot „lekarstwa”. …Szperając niechlujnie w środku samochodu młokos złamał mi oprawkę okularów bez których nie mogłem jechać bezpiecznie podczas nocy.
Azymut – południe kraju, na drogowskazie – 2085 km do Santiago. Bagatela, …do Ushuai jest kilka razy więcej, …silnik pracuje równo i cicho, …to pociesza.
W pierwszym mieście – Arica spędziłem resztę dnia na szukaniu warsztatu optycznego. …W końcówce kupiłem na bazarze tanie okulary i śrubokręcik. …Mam już je na nosie.

Po drodze zatrzymałem się przy piaszczystych górskich zboczach by podziwiać jazdę terenową na quadach i motocykach. Ciarki przechodziły jak chłopcy skakali przez sztuczne przełęcze.

W następnym mieście Iquique nad Pacyfikiem ogarnął mnie smutek wielki kiedy nie było gotówki na koncie „VISY”. …Remont silnika w Peru wyczyścił kartę. …Zmuszony byłem przeczekać, śpiąc kilka następnych dni w „Zabawce”. Zwolniłem tempo jazdy. …Aby do 3 czerwca, kiedy znów będę mógł korzystać z inwalidzkiej renty.
…Podróż bez pośpiechu nad Pacyfikiem wydawała mi się jak wczasy, tylko brakowało słońca i kąpili morskiej. Pełną uroku jazdą krętymi drogami wśród kolorowych domków i hotelików nadbrzeżnych, częste przystanki, podziwianie wzbużonego oceanu z falami do surfingu, wydłużało dojechanie do Santiago de Chile. …Kiedyś Valparaiso było łatwe do zapamiętania ulic, dziś jest drugim wielkim miastem w kraju. …Trudno było z nigo wyjechać na przyoceaniczną drogę. Dużo uliczek jednokierunkowych myliło wydostanie się.

Santiago i spotkania.
Środa, 1 czerwca, 2011. …Zadzwoniłem do Ambasady R.P. i usłyszałem głos damski: „nie ponimaju”. Pomyślałem, że nie w to miejsce wykręciłem numer. Nie dzwoniłem już, podjechałem sprawdzić korespondencję elektroniczną i wysłanie nowej oraz otrzymanie namiarów na Polaków, mieszkających od II wojny światowej. Pani konsul Grażyna znalazła chwilkę. Zasmuciła mnie wiadomością o zanikającej Polonii a razem z nią rodu Wołeyki. Z kilkudziesięciu dawnych rodzin, z okresu mojej wizyty, obecnie zostało dosłownie kilka i to już łącznie z nową generacją. Młodzi, urodzeni w Chile wtopili się w tamtejsze społeczeństwo i wątek polskości ginie u nich z upływem czasu. Słabo niektórzy rozmawiają po polsku, a bez języka ojców nie ma polskości. Wielka szkoda…., że nie ma polskiego miejsca.

Pojechałem pod otrzymany z trudem jeden adres. …Spotkanie weteranów jest przewodnim celem obecnej podróży. …Stary weteran II wojny światowej – 95 letni Jerzy Jannasz przybył do Chile jako 14 letni młodzieniec razem z ojcem z Peru. Gdy usłyszy, że jakiś Polak chce się z nim widzieć, bez namysłu zaprasza. …Taka to polska stara gościnność.
Tak było ze mną, kiedy z ambasady sekretarka zadzwoniła, zapytał tylko – za ile minut się zjawię.. Po wojnie za generała Pinoczeta polskiej ambasady w Chile nie było i jego gościnny apartament nazwany był nieoficjalnie „Małą Polską Ambasadą”. Każy tam znalazł oparcie psychiczne i ekonomiczne. Przyjmował wszystkich nie zależnie od zapatrywań. Polska ambasada powstała w ostatnich latach panowania Pinoczeta w której nie każdy był mile widziany, a szczególnie ci którzy nie wrócili do kraju po II wojnie światowej.

…W 1943 roku pan Jerzy zgłosił się na ochotnika do brytyjskiej armii ”RAF” by walczyć w grupie plskich pilotów. Znając dobrze języki przydzielony był w roli tłumacza dla polskich żołnierzy. Po krótkim przeszkoleniu latał w dywizjonie 309 na bombowcach. Za ofiarność uhonorowany został kilkoma brytyjskimi medalami i orderami.
Kiedy przyszła chwila opowiadania o odznaczeniach smutno robiło mu się, i mi też. Nie znalazł godnego miejsca na wojenne sanktuaria pomimo zadeklarowania w polskiej ambasadzie. …Ostatecznie rozdał w rodzinie swoje najcenniejsze pamiątki czując, że czas żywota kończy się.
Pocieszyłem pana Jerzego, …że gdyby tylko zechciał to na jego archiwalia wojenne czeka w Polsce Muzeum Armii Krajowej w Krakowie. Dyrektor muzeum – pan Rąpalski, przyjmie każdą ofiarowaną pamiątkę by udostępnić część prawdziwej historii wojennej każdemu zainteresowanemu a szczególnie młodzieży, która niewiele miała styczność z weteranami i kombatantami żyjącymi za granicą daleko od Polski. …Słysząc to rozczulił się…

…W 1998 roku pojechał do Polski w odwiedziny, chciał przekazać swoje pamiątki ale nie wiedział gdzie i komu. Powiedział, że nie wrócił do Polski, gdyż nie za taką się bił. Nie może pojąć sprzedawania ojcowizny polskiego narodu przez obecnie panujących, …kilka kropel łez wypłynęło z suchych oczodołów. …Mając niemiłe doświadczenie z żydami podczas II wojny światowej i po wojnie powiedział, że żyda widzi na stanowisku dyrektora, ekonomisty a nie na placówkach dyplomatycznych.
…Zostawiłem kopie „Apelu do kombatantów” z krakowskiego muzeum, na wszelki wypadek przekazania cennych wojennych pamiątek w odpowiednie miejsce.

…Pan Jerzy zasugerował mi spotkanie z 94 letnim Raulem Małachowskim.
…Ten z kolei mało co walczył na wojnie, lecz ma wspomnienia z hitlerowskiego obozu zagłady do którego dostał się podczas jednej z łudzkich łapanek pracując w czerwonym krzyżu. Często powtarzał o znieczuleniu na widok konających i rozstrzeliwanych więźniów. To była codzienna normalka, mówił.
W Chile mieszka od kilkudziesięciu lat zajmując różne stanowiska w świecie artystycznym.. Od aktora i dyrektora teatralnego po malarza obrazów olejnych jak i akwarelowych scen obyczajowych. …W moim albumie podróży na pamięć, nie widząc stawianych kresek, naszkicował wymowną scenkę barową. O swoich przeżyciach opowiada z podnieceniem i detalami jakby to miało miejsce niedawno. Mieszkanie pana Raula wygląda jak antykwariat z różnymi tematycznie i technicznie obrazami, tkaninami i albumami….Wizyta choć krótka to bardzo ciekawa, pozostanie w pamięci.

Zaplanowane spotkanie z panią Marią Dziekońską 92 letnią nie doszło do skutku z powodu śmierci jej brata wczesnym rankiem tego dnia. Zadzwoniła z przeprosinami, że nie jest w stanie do rozmowy. Pozostało mi złożyć gorące kondolencje z życzeniami zdrowia i …do następnego razu.

Do końca „Panamericany”
Opuszczaqjąc Santiago, czułem się jakbym opuszczał swoich bliskich. Ci weterani wojenni potrafią stworzyć taką rodzinną atmosferę. Nic się u nich nie zmieniło w mentalności do bliźniego od wieków, będąc zawsze gotowi do przyjmowania wizyt z nienacka, jak w moim przypadku. Wielka ulga następuje podczas otwarcia drzwi, kiedy słyszy się: „zapraszam, proszę niech pan się czuje jak u siebie w domu”.

…Zajechałem do Concepcion, by utrwalić na filmie skutki trzęsienia ziemi sprzed półtora roku i wysłuchać opowiadań tubylców, którzy byli zaskoczeni kataklizmem i towarzyszącą kilkumetrową falą tsunami, która spustoszyła przybrzeżne zabudowania. …Po dzień dzisiejszy teren nawiedzają lekkie wstrząsy odczuwalne przez mieszkańców. …Dwa domy pozostawiono jako pomniki tragedii.
…Jadąc i słysząc głośne fale oceanu i mając przed oczami obejżany film na żywo w Meksyku po drodze obecnej podróży śmiercionośnego tsunami z Japonii napawało mnie pewnym strachem przed kataklizmem mogącym wystąpić w każdej chwili.

Bariloche
W Osorno, zatrzymując się na skrzyżowaniu dróg przy Pacyfiku, nie mogłem oprzeć się pokusie odwiedzin miasteczka – „Szczytu Patagonii”, jakim jest Bariloche leżące nad jeziorem Gallardo. …Odbiłem na wschód i pojechałem przez Andy do San Carlos de Bariloche leżącego po stronie argentyńskiej – do stolicy turystycznej Patagonii, która jest zielonym ogrodem Argentyny. Popularne są pola kampingowe z wszelkimi wygodami nad brzegiem jeziora z kilkudniowymi wycieczkami kajakowymi włącznie. Można wynająć niedrogo rower, czy skuter a nawet samochód.

…Nie spodziwałem sie, że będę jechał po zaśnieżonej drodze, zmarzłem i w dodatku brak benzyny w samochodzie niepokoił mnie. …Mapa wskazywała stację paliwową a w rzeczywistości nie było jej. Jeden z chilijskich celników widząc mój paliwowy kłopot, spuścił gratis kilka litrów potrzebnych do następnej stacji, ze służbowego samochodu.

…Po przekroczeniu granicy widać z daleka pomnik Matki Bożej Śnieżnej „De la Nieve”, stojącego na zboczu górskim, do którego ludzie odbywają pielgrzymki. Wokoło piękne widoki Patagonii przypominały mnie podobną scenerię gór na Alasce. …W dole zieleń a na górach śnieg.

…Spokojnie dojechałem do miasteczka leżącego na 800 metrach wysokości, gdzie kwitły jeszcze kwiaty i świeciło słońce. …W śródmieściu na placu „Centro Civic”, niedaleko znaku „I” (informacja turystyczna) dorwała mnie telewizja. Ukazanie się notki w dzienniku pomogło mi w zatrzymaniu się na kempingu „Petunia”. …Nie dość, że gratis to nie pozwolono mi spać w samochodzie tylko przydzielono mi ciepły pokoik w budynku przy recepcji. Było mi to na rękę, w nocy temperatura była minusowa. Niespodziewanie jeden z pracowników umył mi „Zabawkę”. …Nic za darmo. Właściciel kempingu zaprosił mnie na kolację rodzinną z lampką chilijskiego wina „Cincho” i wciągnął mnie w opowiadanie o przygodach z przeźroczami. …Zaciekawiły go numery na drzwiach samochodu – „8-2”. Gdy powiedziałem mu, że odbywam ósmą podróż dookoła świata to …nie popuścił mi. Wyjechałem …po sytym śniadaniu.
…Zawiązała się nowa przyjaźń.
– cdn.

This entry was posted in Ameryka Południowa 2011. Bookmark the permalink.