Droga nad Morze Azowskie

Ostatnie pożegnanie w Uhta i wymiana prezentów wzruszyła nas wszystkich. Pod wrażeniem wiadomości o tragicznym zalaniu, przez małą rzeczkę, miasteczka Krymsk z okolicznymi wioskami postanowiłem zmienić w planie marszruty kierunek by dotrzeć do powodzian.
Jadąc wzdłóż gór Ural na południe po stronie zachodniej mijałem miasta różniące się między sobą, obyczajami i strefą klimatyczną. Tak przejechałem przez kilka dni przez: Syktybkar, Kirow, Juszkar-Ola, Kazań, Ulianowsk, Dimitrowgrad do Samary, miasta leżącego na magistrali M32 do Uralska – w Uzbekistanie leżącego na skrawku ziemi europejskiej. Od Samary odbiłem nieco na zachód okrążając Kazachstan i przez Saratow, Wołgograd dobiłem do Astrachania. Dalej pojechałem przez Elista, Stawropol, Majkop zatrzymując się w Soczi na odpoczynek. To miasto było ostatnim w mojej obecnej podróży leżącym w Rosji na południo-wschodzie Europy.

Jadąc na południe wciąż popadywało jeszcze. Nie zatrzymywałem się na dłużej podczas postojów. Chciałem przejechać jak najszybciej wielkie odległości międzymiastowe. Zauważyłem jak od Kirowa zmieniały się wielkości roślin i kolory pól obsianych zbożem od zielonego do żółtego. Kurczące się w szybkim tempie moje rentowe finanse zmusiły mnie do dietetycznego pożywiania się, które wizę z sobą na wszelki wypadek kryzysu ekonomicznego. Skończyło się za rozglądaniem miejsc typu restauracje czy jadłodajnie przy stacjach benzynowych lub kolejowo-autobusowych.
Zatrzymując się w pewnej wiosce nispodziwanie jeden Kaumuk wskazał mi bazę turystyczną. Pojechałem i spotkałem się z wielką przjaźnią Rosjan spędzających urlop nad Wołgą. Zaszokowani samotną jazdą po północnych drogach Rosji starym Volwem zaprosili mnie do towarzystwa na wieczór i ranek. Trudno było im uwierzyć, że tę trasę przebyłem w pojedynkę i bezawaryjnie. Pewny byłem, że do tego sukcesu przłączył się warszawski dealer „Dom Volvo”, który nie wypuścił mnie w daleką podróż bez wymiany zużytych elementów podwozia. Podczas biesiady zajadałem się rybami i rakami prosto z Wołgi przez całą noc nie odmawiając drinków.
W drodze do Soczi, która była w moich planach wyprawy pojechałem na skróty i niemalże bym „Zabawkę” zniszczył jadąc w kurzu po kamienistej drodze. Musiałem przejść na defenzywną jazdę i przez godziny szybkością piechura uparcie pokonać 30 kilometrowy odcinek. Pokonując pewne zakęty zsuwałem się razem z kamienniami do tyłu z kręcącymi się kołami do przodu. Czułem momentami jak traciłem panowanie nad „Zabaką”. Pył dotarł wszędzie: do oczu, nosa, uszu i osadził się na twarzy. Myślałem, że kiepskie drogi mam już za soba, …ale to jest Rosja, trzeba o tym stale pamiętać, że niespodzianki czychają na okrągło.
Gdy wyjechałem z tego zakurzonego piekła poczułem ulgę i satysfakcję mijając samochody stojące z jakimiś awariami.

Miłe spotkanie
Mając w tyle ten fatalny odcinek i jadąc już po względnym asfalcie mingnęło mi coś polskiego z boku. Zatrzymałem się szybko jak mogłem. Z zawróceniem na wąskiej szosie było trochę kłopotów, musiałem przepuść wąż samochodów jadących w obu kierunkach. …Zawróciłem wkońcu. Dogoniłem tę polską flagę Okazało się, że dwóch przyjaciłół z Bieszczad – Andrzej i Teodor wybrali się na rajd urlopowy rowerami z Krymu do rejonów wód mineralnych. Moim zadaniem było uprzedzić ich o tym kiepskim odcinku, o którym nie można było wyczytać z mapy. Spotkanie wprost na drodze ucieszyło wszystkich. Tak jak ja to i oni nie spodziewali się takiego obrotu sprawy. Powiedzieli, że moje uwagi wezmą pod uwagę i może na ten fatalny odcinek załapią się jakimś transportem. Pojechali powoli pod górę, ja zawróciłem. …Gdyby nie polski znak do spotkania by nie doszło w tak specyficznej sytuacji.

Gdy zobaczyłem na tablicy – „Soczi 100 km” – zadowolenie, że odpoczynek po tej spiekocie przyjdzie już wkrótce. Ale to w teorii. Samo południe, wąska droga przepleciona bierzącymi remontami, sznur samochodów z dwóch stron powodowały na mijankach postoje i wydłużały jazdę w czasie. Po pięciu godzinach ślimaczej jazdy stanąłem w centru miasta przyszłej olimpiady.

Krymsk, miasto powodzi
Pognałem w stronę nieszczęścia – kilkudziesięcio tysięcznego miasta zalanego wodą. …Dojeżdżając coraz bliżej zauważyłem zwiększenie policji na drodze. Na wzgórzu jakieś obozowisko polowych namiotów przyciągnęło mnie do podjechania. To wolontariusze z innych rejonów pomagają usunąć skutki powodzi. Zjadłem przy okazji posiłek polowy, smaczną pszeniczną kaszę z kawałkiem mięsa. Nie dowiedzialem się za dużo, nie byli rozmowni.
Podjechałem bliżej miasta i zatrzymałem się przy punkcie pomocy dla powodzian. Pewna mieszkanka wioski poświęciła czas by pokazać mi tragedię.. Fala rzeczna przeszła 2 metrowej wysokości. Usłyszałem, że o godz 19:00 wyłączono ludziom prąd i gaz. Nie raz to robiono więc nikt nie robił z tego tragedii. Wszyscy normalnie poszli wcześniej spać. Nagle o 23:00 w nocy szum wściekłej wody obudził mieszkańców. Nie było już czasu na nic, tylko ratować siebie. Woda wdzierała się każdą szczeliną do domów i rosła w sekundach pod sufit.
Gorzej było z miastem Krymsk, które było w dolinie rzecznej. Tam woda osiągnęła 4 metry wysokości tak, że fala popłynęła nawet ponad dachami niektórych domów. Ze statystyki rządowej podano, że okoł 700 osób zatonęło a z ust pokrzywdzonych, że kilka tysięcy. Wynikiem katastrofy było przerwanie się tamy w jeziorze pod naporem spływających wód z roztopionego śniegu w górach. Rząd o tym wiedział wcześniej lecz nie uprzedził mieszkańców, zostawił ich na pożarcie losu.
Podobne zdarzenie było w 2004 roku, kiedy fala wody pół metra niższa przeszła przez dolinę nie zabierając żywej duszy. …Usterek technicznych nie naprawiono.
Na drugi dzień pojechałem do miasta. Główne ulice były jeszcze sprzątane. W bocznych piekło było widoczne. Domy poprzewracane, popękane pod dach a gdzieniegdzie i zabrane przez wodę. Ludzie bezradnie stali i płakali. Punktów pomocy dla powodzian stało sporo niedaleko jeden od drugiego. Rząd zorganizował akcję ratunkową z rzywnością, odzieżą i zamieszkaniem w namiotach. Wojsko z policją i grupami wolontarnymi pracują przez całą dobę usuwając i naprawiając straszne skutki, nie informując ciekawych.
Towarzyszyła mi w oglądaniu katastrofy TV-Electron. Kilkanaście toreb wiozących z ciuchami zostawiłem dla najbardziej poszkodowanych, którzy zostali z tym co mieli na sobie. Nie chciało się opuszczać ludzi, którzy czekali na jakieś słowa nadziei i pocieszenia.
Wyjeżdżając nie dotarło jeszcze do mnie wszystko. Kupy śmieci sterczących na ulicy czekało na wywózkę, która trwała od tygodnia. Czuć było zapach wilgoci i smród dookoła. Nie wiadomo tak naprawdę ile żywych istot ze zwierzętami popłynęło z wodą i kiedy wszystko wróci do normy.
Cała tragedia trwała od dwóch do czterech godzin. Po tym czasie woda w ciszy stopniowo opadała do rana. Na drugi dzień wszyscy spotkali się na ulicach w smutku i płaczu. …Nie sposób odrobić strat. Wiek i choroby na to nie pozwolą. Załamywali się psychcznie. Odszkodowanie symboliczne w postaci 10 tys rubli otrzymała każda rodzina. Ludzie stali kolejkami zgłaszając stratę majątkową, cały dorobek życia. Potrwa lata, kiedy otrzymają choć częściową rekompensatę.
W smutku pojechałem przez Noworosyjsk w stronę Kercza – miasta otoczonego przez dwa morza – Azowskie i Czarne. Wykorzystując pogodę i słoneczko zatrzymałem się nad Morzem Azowskim by ochłodzić się. Odprawa przejściowa w Porcie skończyła się prawie nad ranem.
Kilka dni upłynęło od zobaczenia tej sceny popowodziowej a wydaję się, że ją wczoraj widziałem. Zostanie napewno w mojej pamięci na zawsze.

Trzeci odcinek wyprawy mam już z głowy. (I-szy był do Nordkapp, II-gi do Uhty). Rosja pozostała w tyle.

Zasyłam Pozdrawienia dla swoich wspaniałych Przyjaciół bez których pożyczki nie dozbierałbym pieniędzy na samochód i nie zacząłbym organizować wyprawę. Pozdrawiam zacnych Patronów i Sponsorów, w tym: GPS-AutoGuard Poland, Dom Volvo, Polski Związek Motorowy, Instytut Transportu Samochodowego, Stowarzyszenie Przyjaciół Dzieci Ulicy im. Kazimierza Lisieckiego, Koło Seniorów z Automobilu Polskiego, Gminę Targówek i swoje Centrum Wagabundy.

Podsumowanie:
Od Uhty nad Morze Azowskie dotarłem przez Syktywkar, Kirow, Kazań, Ulianowsk, Samarę, Saratow, Wołgograd, Astrachań, Stawropol, Krasnodar do Kercza już w Ukrainie.
Przejechałem około 14,000 km po drogach od kiepskich do dobrych w tym po rosyjskich – około 10 tys km przez 17 dni. Dzięki pomocy technicznej „Domu Volvo” „Zabawka” jedzie dalej bez problemu. Renta inwalidzka nie starcza mi na benzynę, muszę czekać gdzieś po drodze do wypłaty. – Jędrek

This entry was posted in Europa 2012. Bookmark the permalink.