PIERWSZY ETAP – Druga część

Dzięki platformie telematycznej EMTRACK, wszyscy zainteresowani moją podróżą zauważyli postój kilkudniowy w Dakarze. Zabawa trwa dzięki Ekosystwmowi. Przedłużyło się załatwienie wiz do następnych krajów. Tu nie takie proste. Opiszę pokrótce.

SENEGAL (3 kraj)

Na granicy senegalsko – mauretańskiej
Odczuwało się większe mrowie ludzi po tej stronie granicy niż po mauretańskiej. Spiekota od rana, brak informacji, nie wiadomo w jaką stronę się udać, wszystko jest na gębę. Korzystamy z pracownika nieoficjalnego na granicy, w charakterze przewodnika wycieczki. Pierwsza sprawa z głowy, Polacy nie potrzebują wizy. Druga sprawa z ubezpieczeniem pojazdu. Za kilkadziesiąt euro wykupiłem na kilkanaście krajów. Małe zapłaty, jak podatek turystyczny i podatek graniczny czy socjalny trzeba było uiścić u osób mało aktywnych, prawie nie wyczuwalnych. Jednego dnia trudno wyrobić się ze wszystkim .
Jozef nie miał „Carnetu de passages”, musiał zapłacić by przejechać kraj. Towarzyszyłem mu w tym z ciekawości. Pojechaliśmy do Saint – Louis, dawnego miasta z francuską kolonialną arhitekturą, by w urzędzie celnym zapłacił za pozwolenie poruszania się po drogach. Nie otrzymał od reki, obiecali dostarczyć na drugi dzień z samego rana. Wróciliśmy.
Noc się zbliżała, nie pozwolono spać w samochodzie. Przy piwku w przygranicznym barze dowiedzieliśmy się o tanim pokoiku. 30 euro za dwa materace na podłodze w jednym pokoju, bez mydła, ręcznika i papieru toaletowego. Zmęczony padłem, nie przeszkadzała mi muzyka z baru czy głośne gadanie.

Papiery dla Jozefa dotarły około południa. Odebrał je po obiedzie bo musieli jeszcze naliczyć jakąś dodatkową wyimaginowaną opłatę. Brak regulaminu, cennika niemiłosiernie ogołacały kieszenie podróżujących, szczególnie białych. Gdy ktoś stasnął okoniem to ignorowali z formalnym załatwianiem. Wyjechaliśmy pomiędzy szwendającymi się z obu stron bramy granicznej. Aby dalej od niepotrzebnych kiłopotów.

Do Dakaru
Po dosyć dobrej drodze gnaliśmy w stronę stolicy kraju. Jechałem pierwszy by dyktować tempo jazdy. Oślepiony zachodzącym słońcem potrąciłem przebiegającego brykając koziołka rogiem błotnika. Nie wyrobiłem się z hamowaniem. …Jacyś chłopcy wzieli beczącego na ręce i oddalili się od drogi.
Dojechaliśmy jak najbliżej Dakaru. Pytając się o miejsce kampingowe zeszło na niczym. Wjechaliśmy w miasto nie zauważając jego granicy. Pełno otwartych biznesików rybackich przydakarskich wiosek zlewały się razem.

Spotkanie
Zbiżyła się północ a my ciągle szukaliśmy jakiegoś miejsca. Przypadkowo spytaliśmy jednego przechodnia o nocleg a ten nawet pojechał z nami by skrócić czas. Niespodzianka, W świeżo szykowanej rezydencji do wynajęcia było można się zatrzymać. Właścicielka tego pensjonatu, biała kobieta zaczęła mówić do nas po angielsku, francusku i zapytała się coś po rosyjsku. Gdy ja odpowiedziałem, że jestem z Polski.To ona od razu – rozmawiajmy po polsku, jestem z Gdańska i mieszkam w Belgii na stałe a tu otwieram biznesy.
I tak przy kolacji przegadaliśmy kilka godzin bo od czterech lat rozmawiała pierwszy raz po polsku w Senegalu.

Jak to w dużym mieście
Podczas śniadania powiedzieliśmy Annie, że wizy nas interesują do następnych krajów. Pierwszym przystankiem była ambasada Gambii – małego kraju, leżącego w środku Senegalu. Okazało się, że wiz nie wydają od ręki. Byliśmy uziemieni, bez paszportu klapa z załatwianiem jakichkolwiek formalności z podróżowaniem.
Poznawaliśmy Dakar, jego atmosferę i wygląd. Miasto rozległe, bez nazw ulic w większości, bez przepisowego ruchu ulicznego pojazdów jak i pieszych. Strach poruszać się widząc co drugą taksówkę otłuczoną. Jazda na styk, to mało powiedziane. Tu jazda jest na wyczucie i wciskanie się na pierwszego gdy się da. Na rondzie jeździ się, kto szybszy ten wjeżdża lub zjeżdża, nie ważne z którego pasa. Kierowcy patrzą na siebie i wymuszają pierwszeństwo słabszego nerwowo. Już pierwszego dnia gdy Jozef przeciskał się do przodu, ledwo go doganiałem. Słaba Toyotka nie robiła wrażenia dla taksiarzy, pchali się z różnych stron by być pierwszym. Ruch zmniejszał się nieco około północy, kiedy część samochodów zjechała do domów.
Stojący policjanci często przeszkadzali i wytwarzali sztuczny zator na skrzyżowaniach. W tym tłoku pojazdów trzeba było dodatkowo uważać na konikowe zaprzęgi i pieszych, którzy przechodzili przez jezdnię gdzie było im wygodniej. Podnosili tylko nieco rękę i prawie dotykając maski prześlizgiwali się przed pojazdami. Rozpraszały też uwagę smukłe figury niewieście, poruszające się z gracją, ubrane w dopasowane kolorowe suknie. Trąbienie, używanie różnych klaksonów, tworzyło dziką muzykę.
Wieczorem odwiedziliśmy prywatny klub – restaurację, znajomuch Anny przyjaciół. Po krótkim czasie czuliśmy się jak stali bywalcy, większość rozmawiała z nami jakbyśmy się znali od dawna.
Dnie uciekały. Przeważnie jedna wiza i to otrzymana z opóźnieniem zabierała czas następnej. Nie wszystkie placówki znajdowały się w jednej dzielnicy. I tak przez kilka dni, do momentu starania się wizy do Ghany. Tu urzędnik powiedział, że trzeba czekać na wizę kilka tygodni ze względu terorystycznego nasilenia na świecie kraj dba o bezpieczeństwo turysty. Po przekonaniu konsula co do mojego podróżowania, zgodził się na skrócenie do trzech dni i zamroził mi czas starania się o inną wizę. Zostawiłem paszport, cztery zdjęcia, pieniądze, wnioski, kopię paszportu i książeczki zdrowia. Po trzech dniach wizy nie było, trzeba donieść potwierdzenie rezerwacji hotelowej. Jeden dzień zszedł na znalezieniu hotelu, który wystawił rezerwację bez przedpłaty.
W piątek rozmawiałem z samym generalnym konsulem, który głupio się tłumaczył z opieszałośći i przyrzekł mi z ręką na sercu, jak mężczyzna mężczyźnie, wydać paszport w poniedziałek o godz 10:00. …Następne trzy dni stracone.
Niedotrzymanie słowa i brak odpowiedzialności za gadkę było normalnym zjawiskiem. Mój ojciec nazywał takie gadanie „dupków żołędnych” szczekaniem. Jozef nie wytrzymał i zrezygnował z dalszego podróżowania w kierunku R.P.A. Odebrał pieniądze i paszport. Ja poczekałem do poniedziałku.
W dniach „jałowych” zwiedzałem okolice i poznawałem budujący się bez końca Dakar, jego życie, folklor na codzień i wieczorowe w klubach, kasynie jak i atmosferę w teatrze ogląddając sztukę w języku francuskim pt ”Moja babcia Poma”.
Polepszyłem francuski bez którego poruszanie się tu, to tragedia na codzień gdzie miejsce zamieszkania okraśla się odnosząc do jakiegoś znanego punktu (pomnik czy znany budynek. Samochodem jeździło się jak w labiryncie.

Końcówka w Dakarze
Nadszedł upragniony poniedziałek, kiedy po śniadaniu zacząłem znosić rzeczy do samochodu. Pożegnałem się w pensjonacie Anny. O 10:00 znalazłem się w sekretariacie Ambasady Ghany. Czekam i czekam aż sekretarka wyksztusiła, proszę przyjść jutro. Nie wytrzymałem już i poprosiłem o zwrot paszportu. Niemożliwe, bo konsul zamknął swój pokój. Opóściłem konsulat z zapowiedzią, do jutra. Robiąc sobie notatki uslyszałem „Dzień dobry”. To Polak mieszkający od lat w Dakarze podjechał zauważając polskie znaki na samochodzie. Krótkie przedstawienie się i kawę piłem już u Łukasza w domu. Wielopokojowy dom pomógł mi w rosterce.

W między czasie żona Lena nawiązała kontakt z Polakami (tamtejszą Polonią) i umówiła się z nimi na wtorek. No cóż, cygan dla towarzystwa dał się powiesić. W czasie dnia odebrałem paszport i pojeździłem po mieście. Zajżałem do wioski artystów, objechałem Plac Wolności, wstąpiłem do muzeum w Meczecie Teodora Monoda by oddpocząć na plaży w powiewie bryzy morskiej.
Zostałem do wieczora i z przyjemnością wspominam spotkanie. Kilka osób (p. Barbara, p. Ania, o. Marek) po spotkaniu w kawiarni na wzgórzu latarni morskiej, przeniosło się do gościnnego domu Łukasza. Oto jaka korzyść jadąc z fantazją polską i po polsku.

Z rana za Łukaszem wyjechaliśmy z Dakaru. Zatrzymałem się z ciekawości w jego firmie, która naprawia wielkie silniki spalinowe pracujące w kopaniach pod ziemią, odkrywkowych czy na okrętach. Łukasz, kierownik produkcji, oprowadził mnie po przedsiębiorstwie. Była okazja porozmawiać po francusku.

…Granica z Gambią tego dnia była na celowniku. – Jędrek

This entry was posted in Afryka 2016. Bookmark the permalink.