PIĄTY ETAP II część

Królestwem Swaziland rozpocząłem drugą połowę afrykańskiej popdróży. Do tego kraju jechało mi się w końcówce RPA szybko po wspaniałej nawierzchni, przy pięknej pogodzie, podziwiając zmieniający się krajobraz.

Swaziland (24) (163)
Zatrzymałem się krótko na granicach obu krajów by wjechać autostradą do jednego z najmniejszych krajów w Afryce, będącego pod panowaniem króla Mswati III, poligamisty i ostatniego monarhy absolutnego w Afryce. Jego kilka żon mieszka w pałacykach rozsianych po różnych miastach. Król Mswati III został wybrany z kilkuset dzieci pozostałych po tacie Sobhuza II-gim.
Kraj bezpieczny dla turystów z językiem angielskim i swati, obecnie wolny od malarii ale nie od HIV, którego wskaźnik światowy jest bardzo wysoki. Na ogół widać porządek, ulice czyste, drzewa pełne kwiatów, ludzie milsi do obcokrajowców niż w RPA. W rozmowie z mieszkańcami wyczułem jak są dumni ze swojego obywatelstwa i nie przepadają za swoim większym sąsiadem. Wspaniały drogowy system jest przyjemny w nawigacji. W lato mieszkańcy uprawiają rafting a w zimę spacerowanie po górach. To wszystko kraj zawdzięcza osiadłym Europejczykom z początku XIX wieku.
Kilka godzin zleciało szybko w stolicy Mbabane ulokowanej na jednym ze wzgóż z pięknym widokiem. Tu jest kilka stopni chłodniej co było przyczyną przeniesienia administracji brytyjskiej w 1902 roku z południowej Manzini.
W supermarkecie można się zaopatrzyć w prowiant na drogę a pożywić się w miejscach typu Bistro na Swazi Plaza. Całe misto można zwiedzić na piechotkę odpoczywając w kawiarenkach pod parasolami.
Jadąc dalej wstąpiłem do Manzini, handlowo przemysłowego centrum. Wstąpiłem na kolorowy bazar z sekcją ręcznych wyrobów artysatycznych. Tam można wykupić wycieczki rodzinne z pełnym wyżywieniem by podziwiać naturę, regionalne wsie z ruinami różnych grup etnicznych jak: Swazi czy Myxo Mdluli.
Przez Lomahasha kawałkiem kiepskiej drogi przedostałem się do następnego miasta leżącego już po stronie Mozambiku.

Mozambique (25) (164)
Od granicy czułem inną atmosferę. Biedniejszy nieco kraj, drogi nieoznaczonych garbów w poprzek jezdni dają się weznaki wszelkim pojazdom. Dojechałem do stolicy Mbabane i zatrzymałem się na Placu Robotników przy porcie by skontaktować się z Tomkiem uprzednio spotkanym w Ambasadzie RP w Pretorii. Na drugi dzień poznałem innych Polaków na wieczorku w restauracji „Water Front”. Do następnego dnia zatrzymałem się u o. Konrada, który poświęcił mi pół dnia na zwiedzenie stolicy. …Starym zwyczajem zostawiłem jedną z kilkudziesięciu toreb z ubraniami, dla biednej rodziny, które wiozę od Warszawy.
Kilkaset kilometrów do zatrzymania się na noc w bezpiecznym miejscu koło plaży w Ihambane wlokło się z powodu częstego ograniczenia szybkości do 50 km/h i wyłapywania radarem nieposłusznych kierowców. Ta przyjemność tłumaczenia się policji drogowej spotkała mnie kilkakrotnie tego dnia. Policjanci przyjmowali moje przewinienie na wesoło.
Zajechałem do Inhambany przed zmrokiem. Od razu „Zabawka” wpadła w oko menadżerowi „Marina Cafe” i od pierwszej godziny czułem się swojsko. Przespałem się na miejscu, „Zabawka” stała pod okiem strażnika portowego. Wyspany, po omlecie śniadaniowym z darów morza pochodziłem po plaży między kutrami rybackimi osiadłymi na mieliźnie. Po południu zaczęło padać. Alex przydzielił mi stolik w kąciku przy oknie kawiarni portowej z dostępem do internetu.

Lewostronnym ruchem po dziurawej szosie dojechałem do przymusowego postoju, na którym formował się konwój pojazdów by po paru godzinach całą grupą zabezpieczoną z przodu i z tyłu przez samochody wojskowe pojechać kilkadziesiąt kilometrów dalej z uwagą na ataki rebeliantów w górzystej okolicy. Przejechaliśmy tylko 50 km a straciłem pół dnia.
Następnego dnia, przy słonecznej pogodzie, po kilku godzinach jazdy znów przymusowy postój, znów spodziewane ataki rebeliantów. Zjechałem z drogi na obszerny plac gdzie czekało już kilkanaście ciężarówek. …Spotkałem tam Włocha, który jeździł z żoną swoją ciężarówką w dalekie trasy. Od niego dowiedziałem się o obyczajach tam panujących, że kierowcy ciężarówek mają na takich postojach swoje stałe sympatie z przyległych wiosek, traktując je jak seksualne pogotowie. Ale gdy nie ma ciężarówek one chodzą po prośbie od samochodu do samochodu. …Tak to jest na trasie.
Następnego dnia wczesnym rankiem żołnierze formowali konwój. Tym razem wybrano „Zabawkę”, jedyny zagraniczny samochód, by jechała jako pierwszy pojazd w czołówce bezpośrednio za wojskowym pancernym samochodem z uzbrojonymi żołnierzami w granatniki. Kiedy ruszyliśmy południe się zbliżało. Tym razem zjechało się kilkadziesiąt samochodów nie mieszcząc się na placu i parkowali wzdłuż drogi po obu stronach.
…Ciężko mi się jechało za wojakami, gnali jak szaleni nie zwracając uwagi na dziury myląc mnie co do ich omijania. Jechałem w stałym napięciu oszczędzając jak tylko mogłem ”Zabawkę”. …W końcówce pochwalono mnie za jazdę podczas której inne samochody zostały daleko w tyle.

…Podczas ukropu z nieba dojechałem do wyspy – pierwszej stolicy Mozambiku o tej samej nazwie. Mostem długości 3.5 km, wąskim na jeden pojazd z kilkunastoma mijankami wjechałem na teren zabytkowy z budynkami funkcjonalnymi jeszcze. Jeden dzień zleciał szybko na pieszym zwiedzaniu. Oprucz budowli zabytkowych z okresu kolonializmu mieszka w barakach dużo muzułmanów. Dawniej wyspa była w większości katolicka. Dziś zaczynają przeważać meczety z buczeniem rannego śpiewu …i tak pięć razy na dzień zakłucany jest spokój na wyspie. Dzieci muzułmańskich mrowie z wyciągniętymi rękami po datki od turystów, słyszy się tylko daj, daj daj…
Mimo spania z zamkniętymi oknami w pokoju komary kąsały całą noc. Wyjechałem z wyspy tym samym mostem, innego połączenia nie szukałem.
Po drodze minąłem kolonię pawianowatych małpek bawiących się beztrosko przy drodze. Gdy z jakiegoś pojazdu coś wypadnie rzucają się grupą i walczą między sobą o łatwą zdobycz.
Kilkadziesiąt kilometrów przed granicą Tanzańską jachałem przez drogę typu „a’la gwinea”, po wybojach, dziurach i kamieniach. Trzeba było zaliczyć prom przez rzekę w której kąpały się w dali hipopotamy i pojechać dalej. Noc zastała mnie gdy osiągnąłem budynek graniczny. Jeszcze zdążyłem otrzymać pozwolenie na jazdę przez kraj. Przespałem się w „Zabawce” jak wielu innych jadących pojazdami wgłąb kraju. …Noc z błyskawicami, grzmotami przerywała sen.

Pozdrowienia z Mozambiku, ostatniego kraju z Afryki Południowej
– Jędrek

This entry was posted in Afryka 2016. Bookmark the permalink.