PIĄTY ETAP I część

Na Demokratycznej Republice Konga skończyłem podróżowanie w rejonie Centralnej Afryki. W tych krajach jak i w innych ludzie żyją w większości po swojemu (afrykńsku) sprzed stuleci, bez widoku na lepsze. Rzeka Congo jest matką – żywicielem.

PRZEZ AFRYKĘ POŁUDNIOWĄ
Dla orientacji przypomnę, że zaliczyłem już następujące kraje: – z Afryki Północnej: Maroko, – z Afryki Wschodniej: Mauretania, Senegal, Gambia, Gwinea Bisau, Gwinea Conakry, Sierra Leone, Liberia, Mali, Burkina Faso, Wybrzeże Kości Słoniowej, Ghana, Togo, Benin, Niger, – z Afryki Centralnej: Kamerun, Gwinea Równikowa, Gabon, Kongo, Demokratyczna Republika Konga. Razem 20. Do osiągnięcia półmetka wyprawy zostały trzy kraje z pięciu Afryki Południowej to: Angola, Namibia i R.P.A.

Angola (21) (160)
Z ulgą wspominałem poprzednie piekielne drogi po osiągnięciu pierwszego kraju z Południowej Afryki, ktorego pierwszy zahaczył kotwicą Vasco da Gama w 1483 roku. Angola z językiem portugalskim wydawała mi się bardziej cywilizowana. Kraj nie eksplorowany przez zagranicznych turystów od 1970 roku.
Odprawa paszportowa i celna przebiegła normalnie, bez dodatkowych opłat, jak to czasami bywało. Na początku jazdy w mglisto deszczowy dzień niespodziewana przygoda. Zachciało mi się pojechać na skróty przez rozkopany teren do budującej nowej eskapady. Nie obejżałem się jak „Zabawka” kołem zahaczyła o rów melioracyjny, którego nie zauważyłem. I ani metra dalej. …Skończyło się na strachu. Kilku facetów jadących do pracy widząc samochód unieruchomiony przez teren pospieszyli z pomocą. Podnieśli przód samochodu by podłożyć kamienie pod koło i wycofać się z pułapki. …To nie pierwszy raz, kiedy nierówności trenowe zatrzymywały mnie na pewien czas.
Następny przystanek zaplanowałem przed Luandą (stolicą kraju) by posilić się przy plaży. …Przechodzące dwie niewiasty zaproponowały, widząc oznakowania polskie na „Zabawce”, odwiedziny domu Matki – opiekunki kościoła katolickiego w którym przebywały polskie misjonarki. Gościnność i pora objadowa zatrzymała mnie na dłużej. W międzyczasie podreperowałem w swoim zakresie usterki podrogowe w „Zabawce”. Spanie miałem bezpieczne w środku miejsca misyjnego.
Po śniadaniu, skorzystałem ze słonecznej pogody i kąpileli morskiej. Nie czekając na obiad pognałem przyoceaniczną drogą przez las baobabowy na południe. Zmrok zastał mnie na stacji strzeżonej.
Jedząc sobie kolację w przystacyjnej restauracji podszedł gość i po polsku powiedział dobry wieczór. Oczy zrobiłem gdy zobaczyłem murzyna. Okazało się, że Rajmondo studiował elektronikę w Łodzi a tu jest inżynierem prac oświetleniowych stacji paliwowych. Kolacja przeciągnęła się do północy przy whisky i piwku. Byłem zaproszony w gościnę ale Rajmondo mieszkał kilkadziesiąt kilometrów w przeciwnym kierunku mojej jazdy, więc z przykrością odmówiłem. Po drugie nie dotrzymałbym mu w piciu. …Facet rozpił się po rozejściu z Polką. Szkoda było stracić czas nieproduktywnie. Rozstaliśmy się, ja do „Zabawki” on do pracy na nocną zmianę.
Zauważyłem, że w Angoli jest życie spokojniejsze choć widać pełno wojska dookoła. To rola rządu by w kraju był ład i porządek. Rząd daje swobodę życia ludziom na pozór. Pilnuje organizowanie zamieszek, nie wtrąca się do biedy, nie daje dostępu do edukacji; jest za droga. Nie ma kultury dla mas, ludzi asymiluje od świata, …widać brak rozwju turystyki. W ten sposób łatwiej kontrolować ciemną masę.
Na stacjach benzynowych od młodzieży nie wymaga się okazania zaświadczenia dojżałości przy zakupie alkoholu. Więc młodzi kupują i piją na miejscu przy stolikach. Piją z pewnym umiarem i jadą później dalej. Stacja otwarta całodobowo jest cały czas strzeżona przez obecnego żołnierza w środku i drugiego na zewnątrz.
Okolica przy brzegu morskim, jej ulice i budowle podobne są w stylu do portugalskich. To pozostałości po kolonizatorach. …Widząc żołnierzy zamiast policji co kilkaset metrów spacerujących sobie beztrosko obcokrajowiec czuje się bezpiecznie. Na plażach przyhotelowych widać przeważnie białych gdyż są drogie. Za leżak, parasolkę się płaci i nie każdy sobie może pozwolić na taki luksus. Tubylcy kąpią się za miastem dojeżdżając miejskimi autobusami. Widać dwie Angole. Jedna z życiem na poziomie europejskim z ulicami asfaltowymi, rastauracjami z menu. Druga tubylcza z ulicznymi jadłodajniami, ulicami z dziurawym asfaltem, zatłoczona, uboższa. …Wszystko zawdzięczać niekontrolowanej rządowej korupcji.
Skorzystałem z usługi fryzjerskiej w pomieszczeniu pod plandeką z gapiami dookoła. Nie przejmowałem się, na wesoło w rozmowie z chłopakami szybko zleciał czas.
Ogólnie Angola nie jest czystym krajem, jadąc widzi się po bokach śmieciowiska nie uprzątane długo. Masa kóz zabitych na drogach robi nieprzyjemny widok. Ciężko wyjechać na autostradę bez oznakowania ulic i kierunków. Choć jest piękna pogoda z kumulusami na niebie i droga jest asfaltowa to męczyła mnie jazdą omijając dziury i urwiska.
Dużo bramek z policją i umieszczonych klocków w poprzek drogi. Policjanci pytają się zwykle – turysta, jak tak to klocki są usuwane. Dokumentów nie sprawdzają.
45 kilometrów przed namibijską granicą spałem twardo w Santa Clara wyczerpany jazdą.
Namibia (22) (161)
Dobiłem do granicy kraju w którym znajduje się główna siedziba aktywności przygodowej na Południową Afrykę. Kraj ten jak i RPA znam z poprzednich podróży. Ciekawy byłem zmian.
Na granicy załatwianie sprawne po wypełnieniu małego formularza. Trzeba było zapłacić podatek drogowy kartą kredytową w wysokości kilkudziesięciu dolarów i to wszystko. Namibia jest pierwszym krajem na mojej trasie z lewostronnym ruchem na drodze. Trzeba było swoją orientację poruszania przestawić.
Przy wyjeździe z placu granicznego zobaczyłem samochód jadący prosto na mnie, szybko przeskoczyłem na lewy pas przyznając, że był to mój błąd. …Nie ujechałem długo by spotakała mnie przykra przygoda.

Rabunek
…Opiszę pokrótce. Otóż działo się to jeszcze w pasie przygranicznym z Kongiem Demokratycznym. Dzień słoneczny, była godzina między 10 a 11-tą kiedy stanąłem na poboczu w cieniu pod drzewem by coś zjeść pod proszki przeciw cukrzycy. …Odprężony, że już w nastepnym kraju, bardziej cywilizowanym, zapomniałem o blokadzie drzwi jak to robiłem wcześniej. Kiedy byłem gotowy łyknąć je, w jednej sekundzie niezauważony gość otworzył drzwi i zapytał czy mam problem. Wyczułem szybko, że coś jest nie tak i zamknąłem drzwi a w tym momencie równolegle drugi opryszek otworzył prawe drzwi. Kiedy odwróciłem się, widziałem jak aktówka leżąca na siedzeniu jest za samochodem.
…Nie wiele myśląc zapaliłem silnik i na wstecznym pojechałem za nimi. Zorientowali się i dali w nogę. Znikneli z oczu wpadając w otwartą bramę pomiędzy budynkami. Zatrzymałem samochód i zadzwoniłem na policję podając przyczynę i miejsce zajścia. Policjant przyrzekł, że za kilkanaście minut zjawi się tam patrol. Minęło pół godziny, godzina, nikt nie przyjechał. W między czasie przybyło trochę ludzi. Pomogli zadzwonić jeszcze raz na policję aby ta się zjawiła.
W skradzionej teczce były dokumenty podróży bez których nie mogłem jechać dalej. Postanowiłem czekać aż one wrócą. Jakiś taksiaż wczuł się w moje położenie i powiedział, ze spróbuje dotrzeć do opryszków i przywieźć mi teczkę. Widziałem jak dzwonił gdzieś i wykrzykiwał po swojemu …chyba do kolesi.
Nie długo czekałem jak podszedł do mnie bym potwierdził czy to jest ta rzecz skradziona. …Po przeszło pięciu godzinach, przewiskana teczka znalazła się spowrotem w moich rękach, Z grubsza przeleciałem wzrokiem po dokumentach i nie zauważyłem brakującego. Zadowolony, że odzyskałem stratę wsiadłem w samochód i odjechałem. Policji się nie doczekałem. …Tak to zakończyło się spotkanie ze złodziejaszkami.
Po czasie, w spokoju przejżałem zawartość teczki. Okazało się, że nie ma telefonu i niektórych banknotów wklejonych w albumie. …Była to przestroga by trzymać rzeczy pod zamknięciem przez cały czas podróżowania, bo ze złodziejem można spotkać się wszędzie i zawsze.

W pogodny dzień zajechałem do stolicy Windhoek. Miasto nie do poznania. Nie mogłem znaleźć miejsc w których przebywałem. Jedynym miejscem – punkt orientacyjny miasta, do którego łatwo trafiłem był niemiecki kościół luterański zbudowany z lokalnych piaskowych kamieni w roku 1907, widoczny z daleka.
Skierowalem się w stronę największego i ważnego ekonomicznie portu – Walvis Bay, który do 1994 roku był pod zarządzaniem RPA. …Jechałem godzinami przez step i niekończącą się prerię. Tam jak i w Swakopmundzie osiedliło się najwięcej Niemców, tych pozostałych po kolonii niemieckiej i przybyłych po II Wojnie Światowej. Miasta czyste, ulice oznakowane, porządek czuło się wszędzie. Wszędzie widać białych co robiło uczucie jakby to nie była Afryka. Kraj duży, stabilny, bezpieczny z małą populacją zachęca do osiedlania się. Mieszka tam kilka rodzin polskich, chwalących sobie życie z myślą zostania dożywotnio. Odwiedziłem polską agencję „Bocian Safari” organizującą wycieczki po krajach przyściennych.
Nawet niedaleko hotelu „Lagoon Chaletes”, gdzie się zatrzymałem, jest ulica pod nazwą „Anton Lubowski Ave” – imienia jakiegoś arystokraty polskiego pochodzenia z czasów kolonialnych. Miasta leżące nad brzegiem oceanu zlały się razem połączone Nadbrzeżną autostradą z masą hoteli, różnych klubów i nowych osiedli mieszkaniowych. Przez tereny pustynno–stepowe przebiega kilkuset kilometrowy „Desert Kalahari Hg-way”.

Przed opuszczeniem Namibii zatrzymałem się w zajeździe typu „western” gdzie dużo tubylców robi sobie przerwę wracając z RPA. Kolacja przy świeczkach, muzyce trzyosobowego zespołu i wokalisty, kelnerzy w kapeluszach z koltami przy boku. Czułem się jak w Arizonie. …Tu przekroczyłem 200 dni pobytu w Afryce, miejscu za którym będę tęsknił.
…Asfaltową szosą dobiłem do granicy państwa, który był półmetkiem mojej wyprawy.

Republika Południowej Afryki (23) (162)
Granica, jakby jej nie było. Skanowanie paszportu, pieczątka i szlaban do góry. Już od pierwszego momentu inny kraj nie pasujący do pozostałych. Żyjący Arcybiskup Desmond Tutu nazwał ten kraj „Tęczą Narodów”.
Autostrada z lewostronnym ruchem od samej granicy, z pasami żółtymi po obu stronach i białym po środku. Po bokach widać szklarnie i małe pola uprawne.
Rozpędem zajechałem do „Royal Yacht Clubu” w Cape Town nazwanym „Południowo Afrykańskim Miastem Matką”, miastem multiculturowym z myślą spotkania Polaków. Po rozmowie z komandorem klubu dowiedziałem się, że ostatni Polak z rodziny Miszewskich sprzedał jacht i nie udziela się. Wypiłem piwo, pochodziłem po kei wspominając wizytę w marynie podczas rejsu dookoła świata „Białym Orłem”, kiedy Cape Town był jednym z przystanków podróży.
Wyjeżdżając z terenu portowego zatrzymałem się by zrobić zdjęcie na tle symbolu miasta – góry stołowej. W pewnym momencie usłyszałem: dzień dobry. To Tomek wracający z pracy przystanął oczom nie wierząc patrząc na „Zabawkę” z polskimi numerami rejestyracyjnymi. Do portu można wjechać tylko za pozwoleniem lub okazaniem przepustki pracowniczej. –Jak ciebie tu wpuścili, to teren zamkniety, powiedział. …Rozmowa zakończyła się wspólną kolacją.
W „Nazareth House Convent” spotkałem przemiłych Polaków z którymi przy kawce dowiedziałem się o tamtejszym życiu. Po małym przeglądzie „Zabawki” w „Toyocie” pojechałem dalej czując nadchodzące żniwa, mijając farmy owiec, krów i strusiów.

Następnym zatrzymaniem był Durban, trzecie co do wielkości populacji miasto, z pięknymi plażami i największym skoncentrowaniem Hindusów poza Indiami. Tam byłem goszczony przez Jacka i Cecylkę. W klubie golfowym przy kominku spędziłem wieczór z Polakami zamieszkałymi po wojnie i nie chcącymi wracać na stałe do Polski. …Ostatnim przystankiem była Pretoria gdzie załatwiłem wizę do Mozambiku i wymieniłem polski paszport gdyż w posiadanym zabrakło stroniczek na wizy. Zostawiłem kopie pism z „Muzeum Armii Krajowej”. W między czasie spotkałem się na „poczęstunku polonijnym” z tamtejszymi Polakami w kościele „Św. Jacka” gdzie ks. Bogdan jednoosobowo prowadził całą mszę. Wspaniały duszpasteż trzyma razem Polonię już wykruszającą się, która spotyka się raz w niedzielę.

Na zakończenie pobytu w R.P.A. wyskoczyłem na jeden dzień do San City, tj miasta odległego od Pretorii około 150 km, stwożonego sztucznie na wzór Las Vegas. Od ostatniego razu kiedy tam byłem stało się kilkakrotnie większe. W tym gemblingowym resorcie z 1200 pokojami i niezliczoną ilością maszyn grających Disneyland koliduje z antycznym Egiptem. Znajduje się tam wodny park dla młodzieży ze sztuczną plażą i innymi atrakcjami.
Nie obyło się bez zagrania w „Black Jack” (oczko). Tego dnia szła mi karta wygrywając kilka razy pod rząd. Gdy opuściło mnie szczęście odszłem od stołu i starym zwyczajem zafundowałem sobie wyborny obiad. Tym razem była to pieczeń z młodego strusia, sałatka warzywna i czerwone wino.
Zadowolony, że szczęśliwie zakończyłem półmetek swojej egzotycznej wyprwy następnym azymutem jest Królestwo Swaziland.

Pozdrowienia z R.P.A.! – Jędrek

Nieco statystyki „Zabawki”:
( od startu: w Polsce: 7 dni, w Europie: 10 dni )
W Afryce: 217 dni
Dystans: 30,000 km
Szybkość w drodze: 5-30 km/h teren, 100-110 km/h autostrada
(przeciętna jazdy: 130 km / dzień)
Zaliczone 23 kraje: w tym – Angola (6 dni), Namibia (5 dni), R.P.A.(15 dni)
Potrącenia: (1) – koziołek (Mauretania)
Kłopoty: (2) – zguba karty kredytowej (Gwinea), brak kartek paszportowych (Nigeria)
Urazy: (2) – zwichniete palce w ręce (Senegal), skręcenie nóg w kolanach (Ghana)
Naprawy: (6) – karoseria (Liberia), tłumik (Nigeria), tylne amortyzatory (Gabon),
drążki pionowe w przodzie (2X RPA), karoseria (RPA)
Zmiana oleju: (1) – Ghana
Kapcie: (3) – Sierra Leone, Ghana, Kamerun
Felgi skrzywione: (2) – Nigeria
Dekle stracone: (3) – Senegal, Gwinea (2X)
Wypadki: (0)
Mandaty: (0)
Choroby: (0)

(Dzięki platformie telematycznej EMTRACK zabawa trwa, zobacz: EMTRACK – Andrzej Sochacki)

This entry was posted in Afryka 2016. Bookmark the permalink.