Półwysep Indochiński

Malezja
Była środa. Szybko dobiłem z Singapuru do granicy malezyjskiej w słoneczku po wspaniałej autostradzie. A tam niby podobnie ale nie to samo co w Europie. Ubogo z napisami informacyjnymi dla podróżujących za wyjątkiem jednego: „Przy wyjeździe z minimum 1/4 tanku paliwa, kara pieniężna gdy mniej”. Drogi Singapur wyciska z odwiedzających ile może i to z zastraszeniem.
Celnicy nie wiedzieli co zrobić z Carnet de Passage. Szukałem z pracownikiem granicznym miejsca by podbić ten stary dokument wymyślony 60 lat temu. Upłynęła godzina niepotrzebnie po chodzeniu od drzwi do drzwi. W końcu jeden oficer posłuchał się mnie i wstawił pieczątkę w dokumencie a kupon położył sobie na biurku. Niby kraje bogate a ruch podróżniczy nie istnieje. Rozbudowuje się przemysł turystyczny – biura podróży, naganiacze, przewodnik, bierny turysta z gotówką i plan wycieczki z góry ustalony, hotele drogie. Trudno jest zrozumieć, siła wyższa.
Na granicy malezyjskiej wbili pieczątkę do paszportu i to wszystko. Musiałem tylko wykupić plastikowy „pass” na przekraczanie bramek. Kolejka na pierwszej stacji benzynowej, wszyscy tankują tańsze paliwo.
Kuala Lumpur
Przez płatne bramki, rozsiane często dojechałem do końca autostrady by dalej szeroką ulicą pojechać przez miasto. Zajechałem pod budynek konsulatu nieco za późno. Spotkałem tam interesanta, który przybył również po czasie. W rozmowie okazało się, że to Irańczyk, który pomógł mi kilkanaście lat temu w Teheranie dotrzeć do polskiej placówki potłuczony po wywrotce na harleyu w podroży dookoła świata. Ale zbieg okoliczności! Następnego dnia byłem jego gościem na rodzinnym podmiejskim pikniku w Janda Baik parku. W powrotnej drodze zatrzymaliśmy się by podkarmić wolno żyjące małpy wrednie zachowujących się do ludzi.
Masoud mieszkający od lat w Malezji jest zainteresowany wizytą biznesową w Polsce. W piątek razem byliśmy goszczeni przez konsula Jarosława Mikusa. Następna niespodzianka. Jedna z pracownic usłyszała moje nazwisko przyszła z ciekawości do gościnnego pokoju. Okazało się, że pamięta mnie z odwiedzin placówki w Kopenhadze kiedy jechałem tym samym harleyem dookoła świata. Oficjalne spotkanie zamieniło się w przyjazną atmosferę w duchu podróżniczym. Czas upłynął szybko. Co za inne uczucie, kiedy w polskiej placówce spotyka się rodaków a nie kogoś mówiącego po polsku. Razem budujemy dobre imię swojego kraju w świecie. Placówka dyplomatyczna to część mojego kraju a nie jakaś obca ziemia jak w Singapurze na której życzliwość dla swoich nie ma miejsca.
Następnych kilka dni upłynęło z wizytą u mechanika by usunąć usterki w „Zabawce”, na zwiedzaniu miasta i wieczorowych kolacjach wokoło najwyższego budynku w kraju – „Tween Tower”. Miejscowi urządzają sobie wieczorowe spotkania i przechadzki wokół kolorowej fontanny. Ostatni raz odwiedziłem Kualę Lumpur kilkanaście lat temu. Miasto nie do poznania. Jeszcze tyle dźwigów pracujących na wysokościowcach nie widziałem na raz.
W domu Masouda odczucie rodzinne. Spróbowałem palić wodną fajkę, którą podpalali sobie po kolacji domownicy. Przyjemny zapach ale nie przypadło mi te ćpanie do gustu. …Koniecznie odwiedzę w drodze powrotnej pozostałą rodzinę w Teheranie z którą nawiązałem już kontakt.
Nadszedł czas wyjazdu, Masoud wskazał mi wyjazd na autostradę w stronę Tajlandii. Wyjechałem z dietetycznym ciastem domowego pieczenia wciśniętym mi w ostatniej chwili.

Tajlandia
Na granicy ulga, stempel do paszportu i nic więcej po obu stronach. Z ulgą rozpocząłem długą jazdę na północ. Zatrzymania na nocleg w miejscach wyznaczonych przy większych stacjach benzynowych z małymi centrami handlowo-usługowymi. Czuje się trochę luzu widząc dużo prywatnych samochodów. Ludzie mili i rozmowni. Podjadanie sobie wyrobów kulinarnych prosto z ruchomych stoisk i małych sklepików.
Jazda przez kraj wyznania buddyjskiego powoduje odczucie innego świata. Co zabudowanie to małe posążki czy świątynie ustawionymi z frontu. Chodzący mnisi buddyjscy w pomarańczowych sułtanach na bosaka zbierają podarki żywnościowo – pieniężne od swoich wiernych podobnie jak u nas ksiądz po kolędzie, ale raz w roku. Tam mnichów w różnym wieku chodzących po ulicach spotyka się nagminnie dźwigających daniny pod szatami.
Koguty, małpy, krowy, lwy i inne zwierzęta ozdabiają frontowe części zabudowań i zagród. Tu nie ma miejsca na szerzenie innych religii.
Wjechałem do Bangkoku w deszcz. Pokręciłem się po mieście by w końcu odpocząć w motelu z wynajęciem godzinowym. Tam zawsze są miejsca. Z nich korzystałem też w podróży po Azji harleyem.

Kambodża
Wyjechałem z Tajlandii z pieczątką w paszporcie bez problemu. Problem dopiero zaczął się po stronie Kambodży gdy po odprawie na policji i otrzymaniu wizy przyszedł kolej na odprawę celną. Graniczny celnik, to stanowisko fikcyjne, nie ma nic do powiedzenia. Żebym mógł przejechać kraj musiałem zaczepić o Ministerstwo Turystyki, Cła i Transportu w stolicy.
„Zabawka” została na granicy a ja autobusem typu „bus hotel” pojechałem nocą załatwić przepustkę. Pięć dni czekania na pozwolenie przejazdu oznajmił urzędnik ministerialny. Zatkało mnie, …nie miałem wyboru, pozostało znalezienie hotelu.
Podczas rozmowy z urzędnikiem usłyszałem dzień dobry. Odwróciłem się i zobaczyłem wszystkich kolorowych, …chyba się przesłyszałem. Ale za kilka minut usłyszałem dziękuję, to już nie przesłyszenie, to siedzący z tyłu ministerialny pracownik uśmiechnął się. Poczekałem na korytarzu wyszedł i poznaliśmy się. Otóż pan Virak studiował w Polsce ekonomię sześć lat i zaczepił się w Ministerstwie Turystyki. Znał urzędników po imieniu. Zaoferował mi pomoc w porę. Przyspieszył odebranie poparcia na poruszanie się po kraju. Po dwóch dniach wróciłem na granicę.
Po następnych godzinach dodatkowego czekania w biurze celnym otrzymałem dokument na jazdę do granicy wietnamskiej wg ustalonej marszruty. Tak wygląda biurokracja w kraju rozwijającym się.
Główną szosą w deszczu wypatrując dziury w asfalcie zbliżałem się do granicy wietnamskiej. Pech! 10 km przed złapałem gumę, dodatkowa strata czasu. Jakaś przestroga w tym się kryje, pomyślałem. Zaplanowałem na drugi dzień przekroczyć granicę wietnamską. Dokumenty z Kambodży wskazują, że nie będzie problemów ale ja mam inne przeczucie.
Pomimo małych przeszkód w tej ciekawej wydłużającej się podróży dobre samopoczucie nie opuszcza mnie.

Pozdrawiam z granicy Kambodży, 17 kraju mojej podróży! -Jędrek

Nieco statystyki:
Dni w podróży: 94
Ilość krajów: 17
Trasa: „Zabawką” po lądzie: – Europa: 1.POLSKA (Warszawa, Kraków), 2.SŁOWACJA, 3.WĘGRY,
4.SERBIA, 5.BUŁGARIA. 6.TURCJA Polonezkoy, 7.GRUZJA Batumi, Tbilisi, 8.ROSJA Wołgograd,
Samara, Omsk,Tomsk, Irkuck, Czita, Chabarowsk, Władywostok. Promem do: 9.KOREI PŁD, jazda
z Donghae do Pusan. Cargo do: 10.SINGAPURU. (W międzyczasie turystowanie przez:
11.TAIWAN Taipei, 12.FILIPINY Manila, 13.BRUNEI, 14..INDONEZJĘ, Florence, Komodo, Do
Singapuru – spotkanie z „Zabawką). Dalej po lądzie: 15.MALEZJA Kuala Lumpur, 16.TAJLANDIA
Bangkok, 17.KAMBODŻA Phnum Penh.
Przejechanych od startu: 21 000 km – „Zabawką” 19 550 km i innym transportem: 1500 km.
(Przeciętna szybkość: 225 km / dzień)
Co z samochodem? Turcja: Istambuł – zmiana hamulców i łożyska w przednim lewym kole. Rosja:
Zabajkalsk – zgubienie kołpaka i skrzywienie felgi, Władywostok – zmiana oleju.
Malezja: Kuala Lumpur – wymiana wszystkich żarówek po prawej stronie, wymiana całych
mechanizmów hamowania w tylnych kołach. Tajlandia: Bangkok – zgubienie kołpaka.
Kambodża: Phnom Penh – Mototaxi przytarł prawy bok „Zabawce”, Bawet – kapeć
prawe tylne.
Wypadków: 0
Potrąceń: 0
Chorób: 0

This entry was posted in Azja 2018. Bookmark the permalink.