Wieści z trasy

WENEZUELA (a)
Do Caracas

Po załatwieniu formalności wyjazdowych z Brazylii zatrzymałem się w pasie międzygranicznym, który ozdabiają maszty z flagami państwowymi i popiersia bohaterów narodowych: Sama Martina i Simona Boliwara. Tam wykorzystałem polski paszport na 30 dniową wizę. Posiadacze paszportu amerykańskiego obecnie płacą 40.- USD za wizę do Wenezuelii.
Zadowolony z szybkiego obrotu sprawy na policji zostałem przyhamowany przy formalnościach celnych. …Tu wymagali kopie wszystkich dokumentów (paszport ze zdjęciem i wbitą wizą, rejestracja samochodu, tytuł własności, prawo jazdy międzynarodowe, ubezpieczenie samochodu, ubezpieczenie własne i opłata drogowa). Nie było możliwości zrobienia kopi na granicy i trzeba było wrócić się do Brazylii kilka kilometrów. …Młode urzędniczki po sprawdzeniu kopi dopatrzyli się, że nie mam ubezpieczenia na Wenezuelę. …Zmuszony byłem pojechać do najbliższego miasta Santa Elena odległego o kikadziesiąt kilometrów. Paranoja!!! …Sprzedają tylko roczne ubezpieczenia na pojazdy nie zależnie jak długo będzie się w kraju. …I tak 200.- USD wydałem dodatkowo.

…Po zatrzymaniu się w hotelu „Anaconda” zafundowałem sobie na kolację arepę z serem. Jest to typowa potrawa wenezuelańska, którą pierwszy raz sprubowałem trzydzieści lat temu. Serwowana jest w postaci okrągłej bułki z mąki kukurydzianej wyprużnionej z ciasta i wypełnionej według życzenia konsumenta (przeważnie serem, kurczakiem, mięsem, wędlinami lub ważywami). Czasami dodatkowo podpieczona na zgrzewarce.

…Zapaliło się światełko rezerwy, zjechałem na stację i stanąłem w kolejce. …Szok! …litr benzyny kosztuje 1.4 centa amerykańskiego. Poza tym pracownik zaokrąglił sumę bez centów dodatkowych. …Nie, nie pomylił się, tu kosztuje benzyna 100 razy mniej niż butelkowana woda. …Nie do wiary. Raj dla podróżników i ciężarowych samochodów.
Możliwie dobra droga pomogła osiągnąć Upata bez odpoczynku. …W Guayana przeprawiłem się promem przez rzekę Orinoco wśród 70 innych pojazdów oszczędzając „Zabawkę” objechania okrężną trasą. Kilkadziesiąt minut – tyle trwała przeprawa i rozmowa z ciekawskimi pasażerami na temat wyprawy „Zabawką”. Jeden kierowca, podniecony osiągnięciami „Zabawki”, zadeklarował się w pilotowaniu do następnego miasta z zaproszeniem na obiad, lecz po kilku kilometrach zniknął mi z oczu; widocznie zmienił zdanie. …Zwolniłem i jechałem uważniej wypatrując doły i urwiska.

…Po drodze rzucały się w oczy dużych rozmiarów afisze z hasłami przywódcy narodowego – Hugo Chawesa: „Ojczyzna, Socjalista albo Śmierć!”. Jak za dawnych czasów komunistycznych …propaganda na całego. …Zauważyłem na szosach niesamowite ilości starych, klekoczących, podrdzewiałych, poobijanych amerykańskich 8-cylindrowych krążowników szosowych. …Nic dziwnego, benzyna tańsza od wody. To było odpowiedzią dla mnie na znikające szybko z szos tych amerykańskich samochodów. …Jak kiedyś Urugway wygądał jak skansen samochodów zabytkowych z epoki „Forda-T”, dziś Wenezuela jest śmietnikiem złomu amerykańskiego. …W Stanach Zjednoczonych niewiele ich jeździ po drogach, odpucowanych i lśniących przez kolekcjonerów, aż miło popatrzeć.

Przed Caracas zdecydowałem odwiedzić port Caraballeda w okolicy La Guardii, który był kiedyś bazą kilkunastodniowego pobytu s/y „White Eagle”, okrążającą razem ze mną świat. …Dotarłem tym razem do „Yacht Clubu” od lądu. …Niestety, nikogo pod polskim nazwiskiem nie spotkałem. Kilka jeszcze lat temu, kilku Polaków trzymało swoje jachty w klubowej marinie. …Jeden Czech, stary członek klubowy, widząc mój samochód stojący na klubowym parkingu niedaleko kei i słysząc mój kłopot, zabrał głos, proponując mi towarzystwo do następnego dnia. …Bosman klubowy pozwolił na wydzwanianie pod numery, które wiozłem z sobą. …I tak przez Ambasadę R.P. dotarłem do pani Justyny – prezeski Stowarzyszenia Polonijnego. …Zadzwoniłem i umówiłem się na następny dzień.
Jeszcze tego dnia z Iwanem popływałem przez kilka godzin razem jego 11 metrowym jachtem s/y „Zelony Dwor” przy brzegu Morza Caraibskiego. Powiedział mi, że czuł się z Polakami jak w jednej rodzinie. …Wieczorem kolacja i nocleg w domku nadmorskim, gdzie poznałem żonę i dzieci. Mieliśmy wspólny żeglarski temat….Z wdzięcznością zadedykowałem mu książkę w której opisałem przygodę huraganową na Pacyfiku podczas rejsu wookołoziemskiego. …Miłe przyjazne, niespodziewane spotkanie zostawiło niezapomniane wspomnienia. Żegnaliśmy się z godzinę, …Iwan nie mógł się nagadać.
…Dojechanie pod wskazany adres prezeski zajęło mi parę godzin, choć w linii prostej jest kilkanaście kilometrów. …Justyna, z Polski wspaniała dziennikarka, zrobiła oczy kiedy zobaczyła mnie w drzwiach. Spodziewała się telefonu, gdyż nie wierzyła w moją jazdę na azymut. …Po prostu, udało się. …Przepraszała za mały bałagan. Lecz jak się wychowuje samej 5 letniego Piotrusia, to nie można czasami nadążyć ze wszystkim. …Zamknąłem jedno oko i drugim widziałem tylko ład i porządek.
…Kawka i pytanie co potrzebuję. …Nie ma problemu z zatrzymaniem się, tylko mały problem z garażem, gdyż na ulicy parkowanie niebezpieczne. …Razem ustaliliśmy szybko plan działania. …W pierwszej kolejności odwiedzenie jeszcze żyjącego kombatanta wojennego, jedynego przedstawiciela Rządu Polskiego w Londynie, pana Feliksa Żubra (90 latka), znanego mi od ponad 30 lat. …Po to przecież specjalnie jechałem do Caracas. …W drugiej kolejności wizyta w Ambasadzie R.P.

Spotkanie z Feliksem Żubrem
Pod podanym adresem okazało się, że nie słyszano o pacjencie z takim nazwiskiem. …Kiedy zrezygnowani opuszczaliśmy miejsce podjechała karetka pogotowia i pytała się nas o jakiś adres. Justyna z ciekawości zapytała do kogo jadą, a ci pokazali wezwanie z nazwiskiem. Okazało się, że gnali do pana Feliksa na reanimację. …My za nimi ledwo się wyrobiliśmy. …Ale traf.

Gdy dotarliśmy pod drzwi pokoju, pan Felix Żubr zaczął oddychać. …Ulżyło mi. Nie ważne było jak długo czekałem, ważne, że mogłem zamienić kilka słów. …Z początku nie kojarzył sobie z kim rozmawia, lecz po pewnym czasie załapał i zaczął mówić do rzeczy. Stwierdziłem, że był to ostatni dzwonek na spotkanie. …Podzieliłem się swoją misją i zapytałem gdzie znajdują się jego pamiątki wojenne i materiały z czasów II wojny światowej. …Żeby wyszedł na miasto trzeba mieć pozwolenie żony lub dzieci. Więc zadzwoniłem do żony i umówiłem się z Haliną, …wyrazi zgodę. Pozostało mi tylko telefonicznie lub elektronicznie dowiedzieć się jak się sprawy potoczyły.
Szkoda żeby tę sprawę zaprzepaścić. Byłaby to niesamowita strata w poznaniu historii z czasów II wojny światowej jak i po jej zakończeniu. …Jestem przekonany, że pan Żubr miał największe zbiory dotyczące okresu wojennego, podobnie jak śp. Jerzy Skoryna w Meksyku. …Trzydzieści kilka lat temu pomagałem nalepiać w Caracas, podczas nocy, plakaty antykomunistyczne treści: „Komunizm jest gorszy niż rak”. Pamiętam, jak on z pełną wiarą powtarzał, że ten twór komunistyczny rozleci się. Nie wierzył w jego dalsze przetrwanie.
…Tylko polski żołnierz znał siłę tamtego systemu, nikt inny nawet nie myślał o rozpadzie „silnego” Związku Radzieckiego, nie wierzył, gdyż nie był tak blisko pomiędzy radzieckimi żołnierzami jak Polacy w których nigdy nie zagasło zwycięstwo nad wspólnym wrogiem. To oni powinni być szczególnie okryci specjalną opieką rządową do końca życia a nie poniwierać się na starość.
Często wspominam wypowiadania ich uczuć i przewidywań co do rozlecenia się komunistycznego systemu, który był jak trojański koń na drewnianych nogach. W wierze zwycięstwa nad komunizmem żołnierze działali wśród Polonii przewodząc w różnych polonijnych klubach. Reprezentując weteranów i kombatantów wojennych, tacy jak znani mi prezesi polonijni: Jerzy Skoryna w Meksyku, Adam Praun w Gwatemalii, Feliks Żubr w Wenezueli, Tadeusz Czarnobrywy w Argentynie, Jan Pszczólkowski w Chile, Jan Klacewicz w Brazylii, Julian Augustyński w Urugwaju, Leon Michalski w Costa Rice czy Leon Ejsak w Australii i Stanisław Panek w Nowej Zelandii trzymali Polonię razem jak jedną rodzinę. Chwała im za to.

Wizyta w Ambasadzie R.P.
Po zaliczeniu wizyty u pana Feliksa Żubra, czyniącej mnie szczęśliwym, czas pozwolił na złożenie wizyty w polskiej placówce konsularnej.
…Choć było już późno odczułem, że przyjazna atmosfera polskiej placówki w Caracas nie zmienia się od lat. Pamiętam przyjacielskie przyjęcie podczas rejsu dookoła świata s/y „Biały Orzeł” 15 lat temu, kiedy wspólnie odbyliśmy krótki rejs po Morzu Karaibskim. …Myślę, że to dzięki rozsądnym głowom, które piastują tam stanowiska. …Tu zapomina się o niemiłych poprzednich odwiedzinach innych placówek. …Wciąż dźwięczy mi w uszach powiedzenie ojca: „są ludzie i ludziska”.
…Miła pani konsul Patricja od spraw kulturalnych przyjęła mnie kawą na tarasie wśród kwiatów. …Poruszyłem mi pilny temat weteranów. Była wielce zaskoczona moją misją i zadowolona jednocześnie z poznania się. Z atencją pogratulowała, że podjąłem się tego wyzwania. …Tak, to prawda, lecz kilka lat za późno realizuję to co polskie konsulaty powinny zrobić wcześniej. …Ktoś „coś” przegapił… Doszliśmy do wniosku, że lepiej późno niż wcale.
…Zadowolona była, że z Justyną – prezeską Polonii Wenezuelańskiej będzie mogła odwiedzić nestora polskich kombatantów, wielce zasłużonego dla Polonii Feliksa Żubra. Ciekawe zbiory jakie posiada pan Felix byłyby zastrzykiem wiedzy z czasów wojennych dla czekającego na takie trofea wojenne Muzeum A.K. w Krakowie. …Będę trzymał kciuki za powodzenie wydobycia choć części zbiorów jak i za współpracę pomiędzy Polskim Konsulatem a Stowarzyszeniem Polonijnym.

…Miłym zaskoczeniem było dla mnie udzielenie lokum by wypocząć i nadrobić elektroniczną korespondencję. Myślę, że inne placówki dyplomatyczne powinny wziąść przykład z placówki w Caracas. Wtedy będziemy czuć jedność a nie obcość w stosunkach pomiędzy sobą gdzie byśmy się nie znajdowali.

Serdeczne Pozdrowienia z Caracas!
– Jędrek

This entry was posted in Ameryka Południowa 2011. Bookmark the permalink.