Wieści z trasy

ARGENTYNA (a)

…Do Buenos Aires

Ustalony plan jazady wykonałemi bez większych poprawek.

Rodrigo opuścił swą nową filię „Centrum los Vagabundos” o 7:00 rano do pracy zostawiając mi śniadanie i karteczkę z życzeniami szczęśliwej podróży i do szybkiego zobaczenia!
Przed opuszczeniem nowego „Centrum Wagabundy” zdążył przyjść pożegnać się Ricardo – sąsiad i zarazem mój doktor, wręczając mi kanapki na drogę przygotowane przez żonę. Miał wyrzuty sumienia za przedłużenie pożegnalnego wieczoru, który skrócił moją noc. Wspaniały gest przydał mi się oszczędzając czas po drodze. …Razem zeskrobaliśmy szron z okien „Zabawki”.
…To jest wynik zawiązanej przyjaźni podczas mojej gościny w Cerro Sombrero.

Wyjechałem według założeń, po 11:00 by uniknąć ślizgawicy na drodze. …Ale już na pierwszym zakręcie wyrobiłem się z trudem, zamarznięty szron nie stopniał jeszcze. … Przydał się „ciekły łańcuch, który wiozłem z Ushuai. Wjeżdżając na prom lżejsze samochody ześlizgiwały się z rampy. Ja nie odczułem tego wrażenia, „łańcuch” tymczasowy działał. …Przy opuszczaniu promu wszyscy wyjeżdżali żółwim tempem. Jedni skręcali w lewo na zachód do Punta Arena, drudzy w prawo by pomknąć na północ do Argentyny. Na granicy po wbiciu wizy usłyszałem witamy w Argentynie, życzymy przyjemnego pobytu!. Z tymi życzeniami pomknąłem dalej na północ, ile się da według założeń. …Aby do cieplejszego miejsca.
Mknąłem z myślą wyrwania się z prowincji Patagonii – Santa Cruz, gdzie była minusowa temperatura w dzień. Ucieszyłem się jak widziałem przed sobą w dali bezchmurne jasno-błękitne niebo a z tyłu ciemne kłębiaste chmury z których sypał śnieżek. Wyglądało to jak jadę w inny klimat.

Zatrzymałem się na noc w miasteczku turystycznym – Puerto Madryn. Po odwiedzeniu punktu „Informacji Turystycznej” dałem się namówić na przejażdżkę po pówyspie z którego można oblądać morskie zwierzęta. Nie do końca trwała wycieczka, zawróciłem po godzinie jazdy. Doszedłem do wniosku, że szkoda czasu na jazdę po ziemnej drodze i oglądanie z daleka gdzie niegdzie zwierząt, które nie raz widziałem. …Będąc kilka dni na Galapagos, podczas okążania kuli ziemskiej wodą, miałem przyjemność chodzić między zwierzętami. Foki bawiły się ze mną na plaży, iguany wielkie jak aligatory można było dotchnąć, nie uciekały, ptaki jadły z ręki a nasz jacht traktowały jak swoje gniazdo zostawając na noc. Był to dla mnie szok, …wszystko żyło w przyjaźni z ludźmi.

…Pomknąłem dalej na północ drogą „Camina del Costa # 3” do zmęczenia, do Mar del Plata, ostatniego przystanku przed Buenos Aires. Chciałem przypomnieć sobie te słynne wówczas miasto z gier kasynowych. …Choć lubię zabawić się w gemblerkę to zrezygnowałem z niej obecnie. Nie czułem się najlepiej.

Pogoda słoneczna po drodze z kilkuset kilometrowymi odcinkami pomiędzy osadami, z krzakami i drzewami zielonymi po bokach, umilała jazdę. Jadąc monotonnie po prostej drodze jak strzała wśród płaskich stepów wpadałem w sen z otwartymi oczami. Broniąc się przed tym, zjeżdżałem gdzie się dało na krótki relaks i zamknięcie oczu.
…Gdy zerowa temperatura minęła, poczułem się dużo lepiej.
W pewnym momencie droga była zablokowana przez spęd tysięcy owiec na strzyżenie. Trzech pasterzy na koniach z czterema owczarkami było odpowiedzialnych za trzymanie w grupie tych zwierząt idących przed siebie wzdłóż szosy. Jechałem jakiś czas za tą grupą z podziwem trzymania porządku drogowego.

…Przejeżdżając przez miejscowość Patagones nad Atlantykiem spotkałem się z ogranicznikami szybkości na ulicach w postaci poprzecznych zagłębień jezdni. Żeby nie wpaść rozpędem w taki dół i uszkodzić zawieszenie stoi tablica ostrzegawcza z napisem: „falista droga” – zmuszająca wszystkich do ostrożnej jazdy.
Samopoczucie poprawiło się, gdy zobaczyłem przed Bahia Blanca soczystą zieloną trawę po bokach drogi i drobne kwiatki na krzewach. Już po nocnych przymrozkach, temperatura nieco powyżej zera. Zniknął widok ludzi w kożuchach.
…Jadąc tą drogą 30 lat temu małym „VW-garbuskiem” podczas pierwszej podróży dookoła świata mogłem sobie pomażyc o asfalcie. Przejechałem wtedy około 600 km na południe od Mar del Plata po kamienisto polnej drodze by w końcu zawrócić z problemem silnika. Nie udała się wtedy wycieczka do Ushuai. Odłożyłem ją w czasie na później, aż marzenie zrealizowałem „Zabawką” podczas obecnej rundy okrężnej kontynentu.

…W Mar del Plata przed spaniem, dla rozgrzania, zafundowałem sobie głęboki talerz zupy warzywno-mięsnej z przystawką pierogów. …Ledwo co zjadłem. Musiałem pochodzić przed spaniem dla zrzucenia kalorii. Nocny chłód i zimny przenikliwy mokry wiatr sprawował odczucie mrozu. Zamknąłem w samochodzie wszystkie okna szczelnie by te zimno nie budziło mnie ze snu. Spałem aż do 10:00, nie zauważyłem skroplonej pary na oknach. Słońce zdążyło już wysuszyć szyby.

…Przed opuszczeniem miasta, poświęcona godzinna runda, jak zwykle, na zwiedzanie nie zaszkodziła. Podziwiałem szerokie dwupasmowe ulice przecinające miasto w różnych kierunkach. Duże ronda z kilkumetrowymi pomnikami stojących po środku ułatwiały trafik.
…Lubię poświęcać w podróży czas na zwiedzanie miast samochodem. Czuję wtedy jakby krajoznawczy film przesuwał mi się przed oczami i pozostawał w pamięci. …Ciekawsze objekty zwiedzam i utrwalam w zdjęciach.

Po godzinie 14:00 wyruszyłem dwupasmówką, drogą #2, w stronę Buenos Aires – stolicy Argentyny, skupiającej połowę ludności kraju. …Do przejechania pozostało 400 km. Słońce i niebo bezchmurne zapowiadało wspaniałą pogodę. Jechałem tam z myślą spotkania przyjaciół sprzed lat a w szczególności pozostałych weteranów i kombatantów II wojny światowej.
Po kilkugodzinnej jeździe i opłatach za używanie autostrady znalazłem się na przedmieściach metropolii.

Zasyłam Pozdrawienia!
– Jędrek
– cdn.

This entry was posted in Ameryka Południowa 2011. Bookmark the permalink.